Dodawanie komentarzy nie gryzie ;)

28 lipca 2009

Rozmowy okołoprzedszkolne

Amelka poszła do przedszkola w nowej sukience ( a właściwie tunice, ale to mało istotne ;), a ponieważ przez kilka dni jej ubranka uparcie były poplamione kompotem, to po odebraniu jej z przedszkola (odebraniu przez tatusia dodam ;) pytam jej:
"Amelko, a czy sukienka dzisiaj piła kompocik?"
A Amelka na to:
"Eee.. nieee... Tylko wodę piła,ale już wyschła" :)


A dziś rano nie wyspała się i po odebraniu z przedszkola powiedziała mi tak:
"Musicie czasem jak jestem zmęczona pozwolić mi pospać..."
W sumie rację ma dziecko,ale jak to zrobić, kiedy praca rano czeka...

23 lipca 2009

Komu rośnie brzuch?

Amelka: Jak będę duża to chcę mieć brzuch jak Krzyś.
Mama: A od czego Krzyś ma taki duży brzuch, jak myślisz?
Patryk: Bo chyba ten Krzyś jest stary...
Amelka: Nie! Krzyś już kiedyś był stary...
Mama: Czy każdy kto jest stary to ma duży brzuch?
Amelka: Nie, ale Krzyś może bo jest z Danusią.

20 lipca 2009

Rozmówki (kolejne)

Idziemy na spacer, ja coś mówię (bodaj wołam Amelkę),a Patryk wszystko powtarza.
Więc mówię: "Ty papugo"
A Patryk na to: "Nie jestem papuga. Papuga jest mądrzejsza"

Budzimy rano dzieci do przedszkola.
Patryk ledwo otworzywszy oczy: "Zaśpiewajcie o paście i szczoteczce"
Ja: "po co?"
P: "Żebym się obudził"

14 lipca 2009

Krynica Morska - Pobyt cd.

Kolejne dni niestety nie obfitowały w upały...
Co nie znaczy,że się nudziliśmy- "zaliczyliśmy" przejazd ciuchcią po Krynicy, wizytę na latarni morskiej (w dzień udostępnionej zwiedzającym, w nocy normalnie działającej), szwendanie się po Krynicy, spacer plażą do kutrów rybackich, a w chwilach pogody plażowanie...
Dużo wrażeń dostarczyła wizyta na latarni- na początek okazało się,że dzieci młodsze nie mogą wejść- same nie dadzą rady, a na rodzicielskich plecach nie wolno... (Po wejściu na górę przyznałam rację twórcom tej zasady- na końcu była stroma drabinka prowadząca do wąskiej dziury w podłodze). Starsze dzieci (czyt. Amelka i Patryk) zadowoleni,że mogą wejść,ale niepewni- wysoko tak strasznie... Tak mniej-więcej w połowie Patryk stwierdził,ze jesteśmy za wysoko i tak nie można, że niebezpiecznie- zwłaszcza,że akurat mijaliśmy się na wąskich schodkach z ludźmi schodzącymi z góry i on szedł od strony barierki. Jednak po wyjaśnieniu,że jest solidna barierka i zmianie miejsca na to bliżej ściany dzielnie ruszył dalej i dotarł na górę. Po wyglądał przez okna z lekkim lękiem i uznał,ze pora zejść.. Tylko jak?- ta stroma drabinka... Udało się ja pokonać schodząc tyłem ;) Mimo niepewności przeżytej na górze, po zejściu wymyślił sobie,że on chce na górę znowu- ale nie tam gdzie lampa, tylko tam gdzie się kręci (radar na samym czubku) :)
Amelka bała się mniej, chociaż z zejściem też miała pewien problem.
Poza latarnia Patryk miała jeszcze jeden nurtujący go problem- nie widać drugiego brzegu. Uparcie twierdził,ze ten brzeg był kiedyś, a teraz go nie ma. I nie dał się przekonać,że może myli morze z rzeką... W sumie tak w/g teorii tworzenia się kontynentów to może i ma rację...
Amelka cały wyjazd zniosła bardziej stoicko- oczywiście nie licząc mniejszych i większych awantur o brak kolejnej "kuleczki" ( takie automaty tam były gdzie wrzuca się pieniążek, a wypada kulka z jakimś drobiazgiem w środku), drugiego loda, trzecich frytek... ;)
A my- udało nam się przeżyć dziecięce awanturki, dziecięcą niechęć do spania wieczorem, deszczowy dzień, kiedy wysiadł prąd (i lokale frytek do ryby nie dawały :p ) i nawet wypocząć ;)
Udało nam się też zaliczyć nocny spacer po plaży ( w miłym towarzystwie Wiwi i Eli), zakupy różności (Tomek np. zanabył kapelusz kowbojski;), wyprawę bez dzieci na szybkie frytki.. O, właśnie- tam trafiliśmy na kelnerkę-katastrofę: Usiedliśmy przy stoliku, po dłuższej chwili podeszła panienka, przyjęła zamówienie (upewniając się ze dwa razy co chcemy), i poszła. Po jakimś czasie nawet przyniosła nasze zamówienie, tyle,że do frytek z surówką dała nam jedynie malutkie widelczyki (takie "frytkowe"),ale co tam- poradziliśmy sobie jakoś. Od razu podała sumę do zapłaty i zdziwiła się, kiedy powiedzieliśmy, że będziemy chcieli jeszcze jedne frytki do zabrania ze sobą. Kiedy już udało jej się pojąc co chcemy do niej, spojrzała niezbyt inteligentnie i spytała: "To mam te frytki już szykować?" i po naszym potwierdzeniu poszła. Po czasie potrzebnym na zrobienie frytek przyniosła je i spytała: "to już można?", więc potwierdziliśmy,że owszem, można. W związku z tym pobrała od nas stówkę (rachunek wynosił nieco ponad 20 zł) i zniknęła. Kiedy skończyliśmy konsumować, a frytki na wynos prawie wystygły, zaczęliśmy rozglądać się za obsługującą nas panią... a ona zajmowała się innymi rzeczami i nie wyglądała jakby do nas zmierzała. Więc kiedy się zbliżyła, pozwoliliśmy sobie ją zaczepić i odbyliśmy z nią mniej-więcej taka rozmowę:
Tomek: "Przepraszam, my płaciliśmy i czekamy na resztę."
Kelnerka: "A co państwo zamawiali?"
T: "Trzy razy frytki i dwie surówki"
K (patrząc dziwnie na to co stało przed nami-czyli jedne frytki i tekturowa zastawę): "I co państwo jeszcze chcą?"
T: "Nic, zapłaciliśmy i czekamy na resztę"
K: "Momencik"
Poszła i po chwili podeszła druga (obsługująca inne stoliki) i spytała : "A ile państwo dali?"
Po naszej odpowiedzi udała się do baru i w końcu przyniosła nam resztę.
Nie usprawiedliwia pani nawet duży ruch itp, bo godzina była wczesna i w barze raczej pusto...

W drodze powrotnej odwiedziliśmy pole bitwy pod Grunwaldem. Patryk zafascynowany Krzyżakami, samym faktem jakiejś walki (Krzyżaków z "niekrzyżakami" jak powtarzał) dopytywał gdzie mieszkali, jak walczyli, co się z nimi stało...
Przy okazji odbyliśmy z dziećmi rozmowę na temat duszy, ciała i chowania zmarłych- trzeba było wyjaśnić o co chodzi z tym chowaniem, bo kiedy powiedziałam, że są pochowani to dzieci pytały "gdzie ich schowali" i niemal szukali po krzakach ;).

Ogólnie udany wyjazd :D
I wiecie co?- tam nad morzem praktycznie nie ma komarów, co zdecydowanie umila pobyt ;p

6 lipca 2009

Krynica Morska - Pobyt

Po dotarciu na miejsce udalo nam się zlokalizować ośrodek w którym mieliśmy wykupiony pobyt. Zaparkowaliśmy na parkingu i zaczęliśmy się rozpakowywać. Domek w którym mieszkamy jest nie za duży, ale w zupełności wystarczający jak na nasze potrzeby. Jak już się rozpakowaliśmy to udaliśmy się na spacer, do miasta na obiad, a następnie na plaże. Jak dzieci zobaczyły plażę i morze były zachwycone. Okazało się że woda w morzu jest cieplutka i wraz z dziećmi pomoczyliśmy sobie ubrania (ja trochę nogawki od spodenek a dzieci przemoczone były kompletnie :) ), więc wróciliśmy do ośrodka, żeby się przebrać w stroje bardziej kąpielowe, jednak jak wróciliśmy nad morze to już temperatura wody nieco spadła i nie dało się już tak kąpać. Następnego dnia dzień zaczęliśmy od plażowania się i kąpieli morskiej. Oczywiście zbudowaliśmy zamek z piasku który Patryk zburzył bo miał inną wizję (był smokiem który zaatakował królestwo :P) zdjęcia zamieścimy jak wrócimy żeby zbytnio nie obciążać transferu :). Po powrocie do domku dzieci padły, a my wykorzystaliśmy fakt że możemy wyskoczyć do sklepu bez dziecięcego towarzystwa (zostały pod opieką ciotek i wujka). Zrobiliśmy zakupy spożywcze i kupiliśmy latawiec. Wieczorem poszliśmy na plaże puszczać latawca, co na początku nie wychodziło, ale po chwili nauczyłem się go obsługiwać i latał wysoko, wysoko... ;).

Krynica Morska - Podróż

Po wielu dniach oczekiwania nadszedł dzień wyjazdu. Udało nam się zwlec z łóżka, spakować i wyruszyliśmy w trasę...
Oczywiście nie obyło się bez różnych ciekawych komentarzy dziecięcych jak i niespodzianek w podróży ;) Ponieważ były korki na trasie gdańskiej (wypadek gdzieś daleko przed nami) to staraliśmy się jechać bocznymi drogami pokazanymi na mapie GPSa. Drogi te były czasami trafione i zyskiwaliśmy sporo czasu dzięki nim ale zdarzały się też takie które prowadziły do Sołtysa jakiejś dziury. Jak zawracaliśmy wyszła sobie do nas jakaś starowinka i chwilę z nią porozmawialiśmy. Okazało się, że droga tam była - kiedyś. Starowinka słyszała o niej od własnej babci ale za jej życia (miała 87lat) tej drogi już nie było ;). W związku z tym że drogi nei było to musieliśmy zawrócić na co Amelka z żalem w głosie spytała:

"Już wracamy do domu ? :( "

Uspokoiliśmy ją szybko że nie wracamy do domu tylko na główna drogę prowadzącą nad morze.

Innym razem pojechaliśmy drogą (chociaż to dużo powiedziane) która prowadziła wzdłuż drogi właściwej i dobijała do niej po pewnym czasie. jechałem niezbyt pewnie bo droga ewidentnie nie uczęszczana była aż w pewnym momencie zatrzymałem samochód jak zobaczyłem jakieś dziwne płyty leżące. Dla pewności że samochód nie ulegnie uszkodzeniu musiałem wysiąść i sprawdzić stabilność tych betonowych płyt (był to przejazd nad jakimś strumyczkiem). Okazało się na szczęście że spokojnie możemy jechać dalej :]. Dalsza droga odbyła się bez przeszkód :)

Podczas podróży usłyszeliśmy od dzieci kilka dialogów:

Patryk: A wiecie co mnie kręci?!
Mama: No, co Cię kręci?
P: Zapomniałem... Ale to było tak dawno, mnie jeszcze nie było na świecie i was też.

Mama: Będziemy boso po plaży biegać...
Patryk: I wszyscy będą nie mieli sandałów?
Amelka: O! to ja zdejmuje sandały!
(Dialog miał miejsce ok 180km od celu)

Ponadto Patryk bardzo był zafascynowany tym że niedaleko byli kiedyś Krzyżacy i walczyli. Zaczęliśmy się nawet zastanawiać czy nie zostać dłużej do inscenizacji bitwy pod Grunwaldem, ale jak zobaczyliśmy na plakacie że to ma być dopiero 18 lipca to zrezygnowaliśmy bo już urlopy nam się wtedy kończą...