Dodawanie komentarzy nie gryzie ;)

14 lipca 2009

Krynica Morska - Pobyt cd.

Kolejne dni niestety nie obfitowały w upały...
Co nie znaczy,że się nudziliśmy- "zaliczyliśmy" przejazd ciuchcią po Krynicy, wizytę na latarni morskiej (w dzień udostępnionej zwiedzającym, w nocy normalnie działającej), szwendanie się po Krynicy, spacer plażą do kutrów rybackich, a w chwilach pogody plażowanie...
Dużo wrażeń dostarczyła wizyta na latarni- na początek okazało się,że dzieci młodsze nie mogą wejść- same nie dadzą rady, a na rodzicielskich plecach nie wolno... (Po wejściu na górę przyznałam rację twórcom tej zasady- na końcu była stroma drabinka prowadząca do wąskiej dziury w podłodze). Starsze dzieci (czyt. Amelka i Patryk) zadowoleni,że mogą wejść,ale niepewni- wysoko tak strasznie... Tak mniej-więcej w połowie Patryk stwierdził,ze jesteśmy za wysoko i tak nie można, że niebezpiecznie- zwłaszcza,że akurat mijaliśmy się na wąskich schodkach z ludźmi schodzącymi z góry i on szedł od strony barierki. Jednak po wyjaśnieniu,że jest solidna barierka i zmianie miejsca na to bliżej ściany dzielnie ruszył dalej i dotarł na górę. Po wyglądał przez okna z lekkim lękiem i uznał,ze pora zejść.. Tylko jak?- ta stroma drabinka... Udało się ja pokonać schodząc tyłem ;) Mimo niepewności przeżytej na górze, po zejściu wymyślił sobie,że on chce na górę znowu- ale nie tam gdzie lampa, tylko tam gdzie się kręci (radar na samym czubku) :)
Amelka bała się mniej, chociaż z zejściem też miała pewien problem.
Poza latarnia Patryk miała jeszcze jeden nurtujący go problem- nie widać drugiego brzegu. Uparcie twierdził,ze ten brzeg był kiedyś, a teraz go nie ma. I nie dał się przekonać,że może myli morze z rzeką... W sumie tak w/g teorii tworzenia się kontynentów to może i ma rację...
Amelka cały wyjazd zniosła bardziej stoicko- oczywiście nie licząc mniejszych i większych awantur o brak kolejnej "kuleczki" ( takie automaty tam były gdzie wrzuca się pieniążek, a wypada kulka z jakimś drobiazgiem w środku), drugiego loda, trzecich frytek... ;)
A my- udało nam się przeżyć dziecięce awanturki, dziecięcą niechęć do spania wieczorem, deszczowy dzień, kiedy wysiadł prąd (i lokale frytek do ryby nie dawały :p ) i nawet wypocząć ;)
Udało nam się też zaliczyć nocny spacer po plaży ( w miłym towarzystwie Wiwi i Eli), zakupy różności (Tomek np. zanabył kapelusz kowbojski;), wyprawę bez dzieci na szybkie frytki.. O, właśnie- tam trafiliśmy na kelnerkę-katastrofę: Usiedliśmy przy stoliku, po dłuższej chwili podeszła panienka, przyjęła zamówienie (upewniając się ze dwa razy co chcemy), i poszła. Po jakimś czasie nawet przyniosła nasze zamówienie, tyle,że do frytek z surówką dała nam jedynie malutkie widelczyki (takie "frytkowe"),ale co tam- poradziliśmy sobie jakoś. Od razu podała sumę do zapłaty i zdziwiła się, kiedy powiedzieliśmy, że będziemy chcieli jeszcze jedne frytki do zabrania ze sobą. Kiedy już udało jej się pojąc co chcemy do niej, spojrzała niezbyt inteligentnie i spytała: "To mam te frytki już szykować?" i po naszym potwierdzeniu poszła. Po czasie potrzebnym na zrobienie frytek przyniosła je i spytała: "to już można?", więc potwierdziliśmy,że owszem, można. W związku z tym pobrała od nas stówkę (rachunek wynosił nieco ponad 20 zł) i zniknęła. Kiedy skończyliśmy konsumować, a frytki na wynos prawie wystygły, zaczęliśmy rozglądać się za obsługującą nas panią... a ona zajmowała się innymi rzeczami i nie wyglądała jakby do nas zmierzała. Więc kiedy się zbliżyła, pozwoliliśmy sobie ją zaczepić i odbyliśmy z nią mniej-więcej taka rozmowę:
Tomek: "Przepraszam, my płaciliśmy i czekamy na resztę."
Kelnerka: "A co państwo zamawiali?"
T: "Trzy razy frytki i dwie surówki"
K (patrząc dziwnie na to co stało przed nami-czyli jedne frytki i tekturowa zastawę): "I co państwo jeszcze chcą?"
T: "Nic, zapłaciliśmy i czekamy na resztę"
K: "Momencik"
Poszła i po chwili podeszła druga (obsługująca inne stoliki) i spytała : "A ile państwo dali?"
Po naszej odpowiedzi udała się do baru i w końcu przyniosła nam resztę.
Nie usprawiedliwia pani nawet duży ruch itp, bo godzina była wczesna i w barze raczej pusto...

W drodze powrotnej odwiedziliśmy pole bitwy pod Grunwaldem. Patryk zafascynowany Krzyżakami, samym faktem jakiejś walki (Krzyżaków z "niekrzyżakami" jak powtarzał) dopytywał gdzie mieszkali, jak walczyli, co się z nimi stało...
Przy okazji odbyliśmy z dziećmi rozmowę na temat duszy, ciała i chowania zmarłych- trzeba było wyjaśnić o co chodzi z tym chowaniem, bo kiedy powiedziałam, że są pochowani to dzieci pytały "gdzie ich schowali" i niemal szukali po krzakach ;).

Ogólnie udany wyjazd :D
I wiecie co?- tam nad morzem praktycznie nie ma komarów, co zdecydowanie umila pobyt ;p

3 komentarze:

  1. Świetna wyprawa i genialna relacja! :) pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Widziałam na zdjęciach, że zapewniliście sobie i dzieciom wszelkie dostępne atrakcje:) A to, że nie chodzą wcześnie spać, to chyba dobrze - mogli zobaczyć latarnię morską w nocy. No i historia z szukaniem pochowanych ludzi po krzakach - przednia!

    OdpowiedzUsuń
  3. Komarów u was nie było, bo do nas leciały. Mnie i dzieci gryzły ;p Wy pewnie jakąś trującą krew macie. Aż się boję co Tatuś w takim razie regularnie ludziom oddaję... Oj do szpitala to ja nie pójdę ;p

    OdpowiedzUsuń

Jak miło że chcesz skomentować ten wpis :)